środa, 15 października 2014

Rozdział 11

   Dzień jak co dzień choć Hermiona była ubrana inaczej niż zwykle ponieważ włożyła strój przeznaczony do pracy w księgarni, nadeszła jej kolej, by pomóc Lorenie. Nie czuła się zbyt dobrze, ani w krótkiej, plisowanej spódnicy, ani w białej koszuli, a tym bardziej nie w koturnach i choć wszyscy mówili, że wygląda znakomicie nie była o tym zbytnio przekonana. "Mugolski strój galowy" słyszeli wszyscy w domu, a Lorena ubrana w purpurową szatę śmiała się z niej i kręciła głową.
*
-Hermiona!- podekscytowany głos oderwał ją od pracy. Odwróciła się na pięcie i poprawiła włosy zasłaniające jej widok, już dawno wysunęły się z ciasnego, starannie wykonanego koka. Od razu ujrzała rozmarzone, lecz nieco smutne spojrzenie przyjaciółki.
-Luna- odpowiedziała cicho i odłożyła na półkę ostatnią książkę.- Miło cię widzieć- dodała.
-Pracujesz tutaj?- spytała z zaciekawieniem,a gdy brązowowłosa skinęła głową nie pytała o nic więcej. Bez słowa ruszyły do wyjścia, by w drzwiach krótko pożegnać się z właścicielką. Szły cicho, w milczeniu docierając do małej cukierni. Gdy zajęły miejsca przy stoliku i otrzymały kawę oraz ciasto czekoladowe zaczęły rozmowę.
-Dowiedziałam się, że jestem zaręczona odkąd się tylko urodziłam- oznajmiła blondynka, a w jej błękitnych oczach pojawiły się łzy nie spłynęły jednak po policzkach. Hermiona nigdy jej takiej nie widziała, wydawała się równocześnie przerażona i smutna, lecz także zdeterminowana.- Sądzę jednak, że wszyscy mnie znienawidzą jak tylko poznają prawdę i to mnie przeraża.- Bez słowa podniosła się i zbliżyła do blondynki by uspokoić jej nieco. Znienawidzą ją przez to, że jest zaręczona? Kto więc został jej przeznaczony? Nie może być przecież gorzej niż jest z nią! Przytuliła przyjaciółkę mimowolnie ukrywając twarz w jasnych włosach.- Prędzej zaakceptowaliby Malfoy'a niż jego!- Podniosła głos wprawiając szatynkę w osłupienie. Luna Lovegood mówiąca głośno i to na dokładkę niezbyt uprzejmym tonem?
-Kogo?- wymsknęło jej się mimowolnie choć zamierzała milczeć, nie zdążyła jednakże ugryźć się w język, a ciekawość dała o sobie znać.
-Augustus Rookwood- odparła po chwili milczenia uspokajając się, na jej twarzy zagościł łagodny uśmiech.- Polubiła go, wiesz? Jest inni niż chłopcy, których znam. Inteligentny, czasem spokojny, czuję się przy nim dobrze i bezpiecznie- tłumaczyła cicho. Mimo uśmiechu spoglądała na przyjaciółkę nieco niepewnie oczekując najwidoczniej, że ta okaże niezadowolenie.- A na dokładkę cały Zakon szepcze tylko o narzeczonej Tego-Którego-Imienia-Nie- Wolno- Wymawiać... Czy ona w ogóle istnieje?- Odpłynęła myślami zadawszy pytanie przez co nie zauważyła, że przyjaciółka znieruchomiała.
-Istnieje- odpowiedziała po chwili szatynka i westchnęła przez zaciśnięte zęby.- Ja nią jestem, Hermiona
Grindelwald- dodała cicho, nieśmiałym wręcz głosem. Uznała, że zaryzykuje i nie będzie trzymać tego w tajemnicy przed Luną tym bardziej, że ta wszystko jej opowiedziała. W dzisiejszych czasach musiały sobie ufać. Uspokajająco bawiła się jej włosami nie bardzo wiedząc czy uspokaja siebie czy blondynkę. - Wiesz co jest najgorsze? Ja też go lubi. Voldemort to jakby inna osoba, jest nim nocą i przy swych ludziach, a przy mnie prawie zawsze jest Tomem... rzecz w tym, że dla mnie obojętne jest jak wygląda... Wiele mu zawdzięczam , dużo mnie nauczył, nie tylko magii, naprawdę dba o moją edukację. I szanuję go- dodała w zamyśleniu i zrobiła krok w tył oczekując reakcji słuchającej, której źrenice powiększyły się znacznie z każdym zdaniem. Gdy ta zamilkła młodsza dziewczyna zwinnie podniosła się z krzesła i uścisnęła przyjaciółkę.
-W twych oczach i głosie jest aprobata, Hermiono. Cieszę się z tego i nie pragnę odebrać ci szczęścia, jednak proszę... Pamiętaj kim jest ten mężczyzna.
-Pamiętam- odparła z powagą gdy zajęły swe miejsca i zaczęły jeść ciasto wciąż cicho rozmawiając. Hermiona opowiadała przyjaciółce o wakacjach z Voldemortem, zamieszkaniu z ojcem i Waylandami oraz o pogodzeniu się ze ślizgonami, kłótnią z przyjaciółmi oraz listem od Harry'ego.
*
Luna zniknęła zostawiając lekko uśmiechniętą szatynkę, która skierowała się do księgarni, zamyślona. w drzwiach wpadła na kogoś i od razu rozpoznała znajomy, przyjemny zapach, zbladła niepokojąc się o właścicielkę księgarni.
-Hermiona.- Głos mężczyzny był cichy  i spokojny, jednak nie było w nim przerażającego chłodu, którego się spodziewała.
-Czego tu chcesz?- spytała lodowato. W oknie pojawiła się Lorena i obdarzyła ją uśmiechem dzięki czemu rozluźniła się nieco i westchnęła z ulgą. Podniosła na niego wzrok znacznie swobodniejsza.
-Przyszedłem zabrać cię na kawę i o czymś ci powiedzieć- odparł znacznie bardziej szorstko. Z wahaniem potrząsnęła głową i przygryzła wargę.
-Powinieneś mi zaproponować wyjścia na kawę- skarciła go mimowolnie i uśmiechnęła się łagodnie.
-Idź- usłyszała z okna rozbawiony głos.- Innym razem dokończysz pracę.
-Dziękuję- odparła. Nie zwracając uwagi na zdumienie mężczyzny splotła ich palce i ruszyła z powrotem do kawiarni, z której właśnie wróciła.
*
   Lokal był mały i przyjemny, ściany, podłoga oraz meble były z ciemnego drewna, ze złotymi zdobieniami. W oknach wisiały beżowe firanki, a na podłodze leżały puszyste dywany w tym samym kolorze, w którym były i delikatne niczym pajęczyna obrusy.
   Przypatrywała się zamyślonemu, milczącemu mężczyźnie nerwowo dźgając widelcem ananasa, głównego bohatera zamówionej przez nią sałatki. Chwila przy nim ciągnęła się niczym godziny, dni, lata i ciężko było uwierzyć, że minęło dopiero trzydzieści minut. To ją krępowało, traciła pewność siebie z każdą upływającą minutą, jeszcze nigdy nie było między nimi tak chłodnej, nieprzyjemnej ciszy... dlaczego więc teraz?
-Tom...?- rzuciła pytającym tonem. Nerwowo zacisnęła palce na widelcu wyginając go nieco.
-Twoja matka uciekła z Azkabanu, zamierzam ją dopaść- oznajmił beznamiętnie. Zbladła, a filiżankę, którą właśnie zdążyła podnieść, upuściła na podłogę. Porcelanowe naczynie roztrzaskało się na malutkie kawałeczki, a gorzka herbata zostawiła na jasnym dywanie fantazyjne wzory.
-Ona nie jest moją matką- odparła z wahaniem. Podniosła się ze swego miejsca i uklękła zbierając zniszczoną filiżankę, z jej warg wyrwało się syknięcie, a z dłoni popłynęła krew. Zbierała dopóki nie poczuła uścisku zimnych palców na rozciętej dłoni.
-Zostaw, oni są od tego- stwierdził Riddle surowym tonem i poprosił o rachunek. Jednym zaklęciem oczyścił ranę jednak nie wyleczył jej, jedynie przyłożył do niej czarną, aksamitną chusteczkę. Dobrze wiedziała czemu to zrobił, była mu za to wdzięczna.

__________
Witajcie. Notka dodana, a druga skończona i powinna pojawić się wkrótce, jak tylko znajdę wolną chwilę.
Zapraszam także na mojego drugiego bloga z miniaturkami, aktualnie jedynie Dramione. www.pomysly-kelly.blogspot.com

5 komentarzy:

  1. W końcu! Ile można było czekać (hipokryzję wyczuwam)?!
    Rozdział OK, ale! Jak najszybciej ma się pojawić nowy ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Natrafiłam dziś na tego bloga i bardzo mi się spodobał :) Mam nadzieję, że wkrótce ukaże się kolejny rozdział.
    Miviann

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. No cudnie. I żadnej notatki, a mamy już 2017 rok! Jak tak możesz?
    Ciekawy zamysł tego ficka, prowadzisz go dobrze.
    A mnie tylko ciekawość zjada od środka, co dalej?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń